Opowiadanie o pechowej wiedźmie nie jest fanfikiem, chociaż mogą się w nim znaleźć nawiązania do innych utworów.

Jeśli czcionka jest za mała, Ctrl+ powinno załatwić sprawę. Osobiście korzystam z powiększenia do 120-133%.

Autorem szablonu jest Agata z Wioski Szablonów.

Po prawej znajdują się linki do opowiadań, które obecnie można przeczytać na blogu.

niedziela, 17 maja 2015

Wiedźma i smok

Obiecałam, że od czasu do czasu poinformuję Was o postępach mojej pracy, więc korzystając z naprawdę króciutkiej chwili przerwy od studiowania, daję znać, że 6 rozdział Chatki ma dwie strony i przez najbliższy czas się to nie zmieni. Chciałabym obiecać, że opublikuję go w lipcu, ale niestety cały lipiec spędzę, odbywając praktyki, więc obawiam się, że najwcześniej możecie się spodziewać rozdziału w okolicach połowy sierpnia. Podobnie sprawa ma się z aktywnością na blogach. Na razie jestem kaput.
Jeśli chodzi o nową wersję Atenorii, o której kiedyś tam wspominałam, ale nie chce mi się tworzyć nowego wpisu na blogu, to jest już mniej więcej w całości wymyślona, nawet podjęłam próby naskrobania początku, kiedy nie miałam nastroju pisać wesołej Chatki, ale utknęłam gdzieś na trzeciej stronie.
No i ostatnia sprawa, żeby nie zostawiać Was z niczym, to wrzucam 1 rozdział nowego opowiadania, który napisałam już jakiś czas temu pod wpływem chwilowego natchnienia. Historia zainspirowana książkami Olgi Gromyko i Aleksandry Rudej, bo niby czemu nie? Wiem, że główna bohaterka może się wydawać marysujką, ale to tylko w 1 rozdziale i dlatego, że jest on bardzo niepoprawiony.
Jeśli macie ochotę, przeczytajcie i dajcie znać, co o tym sądzicie.
Do usłyszenia, jak już odżyję! ;)

Rozdział 1
Wiedźma i smok

Zapisy na Uniwersytet Magów jak co roku cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Przed wejściem do szarego, masywnego budynku rozstawiono stanowiska wydziałów, z których dochodziły głośne nawoływania i zachęty do zapisów na konkretne kierunki. Przyszli uzdrowiciele prezentowali działanie eliksirów i zaklęć leczniczych na dolegliwości, które sami wywołali u kolegów po fachu, a śliczna młoda jasnowidząca wykrzykiwała natchnionym tonem przepowiednie, których kluczowe informacje zagłuszały zawodzenia znudzonej mantykory z Wydziału Magicznych Stworzeń.
– Kiedy księżyc... MIAUUU... razy, a... MIAUUU... powstaną, rozpocznie się... MIAUUU... Czy ktoś mógłby... MIAUUU... to cholerne zwierzę?!
Najmniej przejmowali się studenci Wydziału Stosunków Międzyrasowych, którzy przebrawszy się za elfy, krasnoludy i trolle rozłożyli się na trawie, tylko od czasu do czasu wciskając komuś ulotkę albo wykrzykując bełkotliwe zdania w zupełnie niezrozumiałych językach. W rzeczywistości wszyscy używali ludzkiego języka, a bełkot miał dużo wspólnego z porozrzucanymi dokoła opróżnionymi butelkami.
Największe zainteresowanie wzbudzał jednak Wydział Magii Praktycznej – grupy rozgorączkowanych kandydatów i ludzi niemagicznych tłoczyły się wokół wydzielonej przestrzeni, na której prezentowano widowiskowe pojedynki studentów, pełne błysków, huków i dymu o zapachu palonej gumy. Tablica obok budki głosiła:

WYDZIAŁ MAGII PRAKTYCZNEJ PRZYJMUJE ZAPISY NA KIERUNKI:
MAGIA ŻYWIOŁÓW
MAGIA BOJOWA
DEMONOLOGIA BOJOWA
NEKROMANCJA
A TAKŻE NOWOŚĆ:
ARTEFAKTY MAGICZNE!

Niewysoka dziewczyna, zdejmując ciepły płaszcz z futrzanymi wykończeniami, rzuciła okiem na pojedynek, pogłaskała mantykorę, która wesoło zamerdała ogonem i podeszła do stanowiska Wydziału Magii Teoretycznej. Stół zawalony był odręcznie rysowanymi schematami, obliczeniami i szczegółowymi pieczęciami.
– Cześć! – przywitał ją piegowaty chudzielec, przerywając rozmowę ze swoim kolegą. – Chciałabyś zostać teoretykiem? To naprawdę świetna ścieżka kariery! Możesz nauczyć się tutaj tworzenia zaklęć, sigili, nowych eliksirów i, we współpracy z Wydziałem Praktyków, artefaktów. Najważniejsze to przetrwać pierwszy rok, potem jest już z górki, co nie, Mirek?
Stojący obok chłopak w nieco przekrzywionych okularach pokiwał głową, z zainteresowaniem przyglądając się ciepłemu płaszczowi. Bezchmurne niebo i przyjemnie przygrzewające słońce w niczym nie przypominały typowo jesiennej pluchy, zimowy płaszcz zdawał się być przesadą. Mirek przegrzebał stertę papierów leżących na stole i podał jej trzy arkusze.
– Możesz się wpisać na więcej kierunków, ale za każdy dodatkowy musisz zapłacić pięć srebrnych. Jesteś z południa, no nie?
– Mhm – wymruczała, nie odrywając wzroku od wręczonych jej kartek. - A gdzie lista na sigile?
– Och, tam już nie ma miejsc. – Chłopak podrapał się po głowie z zakłopotaniem. – No bo wiesz, tam idą zazwyczaj wszyscy ci, co nie dostali się na Wydział Magii Praktycznej. Możemy cię wpisać na listę rezerwową, jeśli chcesz, tylko że ona też jest długa.
– Ale ja nie chcę niczego innego. – Miała delikatny, miły dla ucha głos, ale sposób, w jaki wypowiedziała proste zdanie, dawał jasno do zrozumienia, że była kimś, kto przywykł do wydawania poleceń. – Jest może ktoś, z kim mogłabym o tym porozmawiać?
Chudzielec nabazgrał szybko prowizoryczną mapkę i wręczył jej, mówiąc:
– Tutaj znajdziesz prorektora, ale naprawdę nie sądzę, żeby udało ci się coś zdziałać. Jeśli zostawisz nam swój dyplom ukończenia liceum, będziemy mogli wpisać cię na inny kierunek, zanim tam też zabraknie miejsc. A dyplom odbierzesz, wracając.
– Nie mam, uczyłam się w domu.
– Oż w mordę, jesteś wiedźmą? – wyrwało się chudzielcowi, za co zarobił kuksańca od Mirka. Wiedźma na uniwersytecie magicznym była widokiem rzadszym niż jednorożec w środowisku naturalnym.
– Nie szkodzi – odpowiedziała odruchowo dziewczyna kojącym głosem, którego zazwyczaj używała w stosunku do przestraszonych zwierząt. – Dla mnie to komplement, nie obelga. Dzięki za mapkę.
Gabinet prorektora Szulca znajdował się na pierwszym piętrze. Na przestronnym korytarzu nie było nikogo, więc zapukała do drzwi i weszła do środka. Krótko ostrzyżony mężczyzna w średnim wieku pochylał się właśnie nad jakimiś dokumentami. Gdy usłyszał stukanie, podniósł głowę.
– Niech zgadnę, chcesz się dostać na Wydział Magii Praktycznej, ale lista została już zamknięta – stwierdził zirytowany i odłożył długopis. – Nekromancja? – pokręciła głową –Szkoda, byłabyś dzisiaj już siódma.
– Nie – odparła spokojnie, dyskretnie rozglądając się po ciasnym pomieszczeniu. Na całe wyposażenie składało się zawalone dokumentami biurko, fotel i krzesło dla gości. Brakowało jakichkolwiek osobistych akcentów: zdjęć albo pamiątek. Na ścianie wisiał jedynie kalendarz i dyplom ukończenia uniwersytetu. – Jestem z południa, mamy słabe źródła energii, to i nieżywi zostają na cmentarzu. Ja w sprawie tworzenia pieczęci.
– Bardzo mi przykro, ale mam związane ręce, i tak przyjmujemy już za dużo kandydatów. Możesz się zapisać na inny kierunek i spróbować przenieść po pierwszej sesji, jeśli odpadną jacyś studenci, albo wrócić za rok, najlepiej z samego rana.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Od dziecka babka wpajała jej wszystko to, co sama wiedziała. Wiedźmy nie uczyły się w szkolnych klasach, a w zaciszach własnych chat, głównie z grymuarów swoich poprzedniczek. Nie posiadały więc specjalistycznej wiedzy z jednej dziedziny tak jak magowie, potrafiły za to uspokajać zwierzęta, kontaktować się z zaświatami, odganiać złośliwe demony, korzystać z magii otoczenia i leczyć. Przede wszystkim leczyć: ludzi, zwierzęta hodowlane, magiczne stworzenia... Jej jednak wciąż było mało, szukała więc dokładniejszych informacji na tematy już znane, a z czasem odkrywała zupełnie nowe, niezgłębione przez wiedźmy dziedziny. I tak dzień za dniem pochłaniała kolejne książki, na które wydawała wszystkie zarobione wiedźmową pracą pieniądze. Warzenie eliksirów, układanie zaklęć w nieznanych językach i, wreszcie, tworzenie pieczęci – otwierało przed nią nowe możliwości, nieograniczone, jak się zdawało.
Babka tylko kręciła głową. „Po co ci to?” – narzekała. – „Strzeżysławiec to spokojne miejsce, to, czego cię nauczyłam w zupełności wystarczy, te wszystkie bzdury zostaw magom, oni lubią chodzić z głową w chmurach, ty musisz twardo stąpać po ziemi”.
I właśnie teraz, kiedy babcia zgodziła się, by poszła na studia, nie starczyło dla niej miejsc. Zacisnęła zęby; nie chciała wracać z podkulonym ogonem.
– Naprawdę bardzo mi na tym zależy – spróbowała jeszcze raz, odgarniając grzywkę za ucho.
– Jak wszystkim, którzy tu przychodzą – odparł prorektor i pochylił się nad dokumentami. – Jeśli to już wszystko...
Dziewczyna w zamyśleniu pokiwała głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Szybko rozważyła swoje opcje: wrócić do domu i zrezygnować z uniwersytetu czy wybrać inny kierunek? Babcia nigdy nie zgodzi się, by spróbowała jeszcze raz, musiałaby też wysłuchiwać tego, że magowie nie przyjęli jej, bo jest wiedźmą... A tutaj będzie miała dostęp do uczelnianej biblioteki; nawet jeśli nie będą jej uczyli tworzenia pieczęci, nadrobi to w wolnym czasie. Dzień jak co dzień. Więc... zaklęcia? Artefakty?
– A jak wygląda sprawa z egzaminem wstępnym? – zapytała.
– Jesteś samoukiem? – W głosie Szulca zabrzmiała nuta niezadowolenia.
Młodej wiedźmie zadrżała powieka. Nie lubiła, kiedy ktoś sugerował, że nie jest wystarczająco dobra, to poruszało w jej umyśle tę strunę, której nikt nie chciał poruszyć, ale dowiadywał się o tym sekundę za późno.
– Po części. A po części uczyła mnie babcia – odparła, tłumiąc ochotę wyszczerzenia na niego zębów. Ludzie nie rozumieli tego gestu i, zamiast powoli się wycofać, ratując skórę, robili coś głupiego: patrzyli z politowaniem albo rzucali kąśliwą uwagę, żeby pokazać, że to oni są górą, co tylko rozjuszało bestię, którą każdy ma w sobie. Jedni ukrytą głęboko, inni – tuż pod skórą.
– Nie myślałaś, żeby spróbować na jakimś mniejszym uniwersytecie? Tam jest mniej chętnych, no i nie trzeba mieć większych... kwalifikacji – powiedział ostrożnie.
Dziewczyna poczuła, jak bestia szarpie łańcuchami. Brak miejsc to jedno, ale sugerowanie, że jest gorsza, bo nie uczęszczała do liceum dla magów, które wcale nie gwarantowało jakiejkolwiek wiedzy, było szczytem bezczelności. A ona nie lubiła, gdy patrzono na nią z góry.
– Czy pan sugeruje, że jako wiedźma nie poradziłabym sobie na uniwersytecie dla magów? – Zagotowała się w niej krew, adrenalina uderzyła do głowy. Nawet nie zauważyła, że zacisnęła pięści.
– Sugeruję, że nie bez powodu mamy tutaj mało samouków – odparł spokojnie, acz dobitnie, nieświadom wewnętrznej walki, jaką wywołał u rozmówczyni. – Uczycie się wszystkiego po trochu i w efekcie nie macie odpowiedniej wiedzy. To są studia, wymagamy tutaj podstaw wyniesionych z liceum. Podstaw, których często samoukom brakuje.
Podstaw? Wakacje działają skuteczniej niż eliksir zapomnienia! – przemknęło jej przez myśl, bestia machnęła z rozbawieniem ogonem, oblizując wargi.
– Dlatego właśnie pytam o egzamin wstępny. Jeśli go przejdę, nie będzie żadnego problemu, prawda? – stwierdziła opryskliwie.
– Jak masz na imię? – westchnął ciężko prorektor, splatając dłonie na biurku.
– Bianka – odparła, zadzierając dumnie podbródek. – Mam na imię Bianka. I jestem lepszym magiem od większości tych waszych studentów.
– Słuchaj, Bianka, rozumiem, że czujesz się pokrzywdzona, ale ja naprawdę mam na uwadze twoje dobro. Po co masz marnować swój czas? Spróbuj sił na mniejszym uniwersytecie, gdzie mają mniejsze wymagania, a łatwiej będzie ci nadrobić zaległości. Jesteś z południa, tak? Swetydwor ma niezły program. Jeśli wyruszysz teraz, zdążysz zanim zamkną listy.
– Listy zamykają za dwa dni, a ja w Swetydworze mogę być za sześć godzin i to z postojem na obiad – prychnęła zirytowana. – Dziękuję bardzo za docenienie.
– To niemożliwe – uśmiechnął się z politowaniem Szulc. – Chyba że pomógłby ci wysoce wykwalifikowany mag.
– Żaden wykwalifikowany mag, tylko mój przyjaciel – stwierdziła wyniośle.
Prorektor spojrzał na nią ze zdziwieniem, prostując się w fotelu.
– Chcesz powiedzieć, że twój przyjaciel, który nie jest magiem z przynajmniej dziesięcioletnim stażem, potrafi cię przetransportować przez pół kraju w sześć godzin? – powiedział spokojnie, z uwagą dobierając każde słowo, a kiedy nie zaprzeczyła, dodał: – Jeśli jest tutaj, chciałbym go poznać. Dla maga o takich zdolnościach na pewno zrobimy wyjątek.
– Ach tak? – Bianka ze złości aż zazgrzytała zębami. Bestia zerwała łańcuch.
Miejsca były, ale tylko dla uprzywilejowanych. Babcia miała rację – magowie zawsze będą patrzyli z góry na wiedźmę ze wsi. Całe życie musiała to znosić. „Mag? Wiedźma nie może być magiem!”, „Twoje miejsce jest tutaj, w Strzeżysławcu”, „Uniwersytet dla magów? Kto nakładł ci tych bzdur do głowy? Gdzie popełniłam błąd?”... Szulc był odzwierciedleniem wszystkich przekonań babci, co do magów – próżny egoista rozdzielający ludzi na lepszych i gorszych.
– W takim razie musielibyśmy wyjść na zewnątrz. Damor nie lubi zamkniętych przestrzeni – wyjaśniła Bianka, starając się, by jej głos zabrzmiał spokojnie, choć wewnątrz była bliska wybuchu.
Szulc miał pecha zadrzeć z niewłaściwą wiedźmą. Pora wypuścić bestię.
Na placu panował zgiełk. Mantykora wciąż zagłuszała mroczne przepowiednie wróżbitki, a przyszli uzdrowiciele zamienili się rolami, ku uciesze jednych i udręce drugich. Praktycy zrobili przerwę w pojedynkowaniu, więc ludzie rzucili się do innych stoisk w nadziei na coś widowiskowego. Bianka przepychała się przez tłum bezimiennych ludzi, rozpychając łokciami tych, co nie chcieli jej zejść z drogi. Nawet nie zwracała uwagi na to, czy prorektor za nią idzie.
Gorsza! – prychnęła w myślach Bianka, kipiąc z gniewu. – Gorsza!
Odepchnęła ostatnich maruderów tarasujących jej przejście i wyszła na otwartą przestrzeń. Uniwersytet, oprócz starego, sypiącego się budynku, miał imponujący teren, na którym znajdowały się szklarnie, boksy dla magicznych stworzeń, kuźnia do wytwarzania artefaktów i miejsca, w których elementaliści mogli ćwiczyć panowanie nad czterema żywiołami. Szła przed siebie, aż uznała, że tak daleko wystarczy. Prorektor zatrzymał się tuż za nią.
Dam! – zawołała w myślach i natychmiast poczuła znajomą obecność. – Bądź tak uprzejmy i odbierz mnie z terenu uczelni.
– Miałaś mnie zabrać do twojego przyjaciela – powiedział tonem sugerującym, że z magami nie należy zadzierać.
– Zgadza się – potwierdziła z szerokim, fałszywym uśmiechem. – Za chwilkę tu będzie.
Stali przez kilkanaście sekund w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Gdy Szulc stracił cierpliwość, Bianka uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ziemia zatrzęsła się, kiedy wylądował na niej piętnastotonowy smok z łuską czarną jak noc. Stanął na tylnych łapach, rozkładając szeroko skrzydła, które przesłoniły bezchmurne niebo. Bestia przybyła.
Przez ułamek sekundy zdawało się, że czas stanął w miejscu. Nikt się nie poruszył, nikt nie wydał z siebie nawet najcichszego odgłosu. Szulc zbladł tak bardzo, jakby sama Śmierć przyszła mu na spotkanie. I nagle ludzie zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje. Rozległy się paniczne wrzaski i szlochy, niemagiczni rzucili się w kierunku metalowej bramy. Zapomnieli, że została zaczarowana tak, by zwijać pręty na kształt smoka i straszyć nieproszonych gości. Niektórzy zawrócili, inni uciekli, jeszcze inni zemdleli. Ale wszyscy wrzeszczeli.
– Damorze, poznaj proszę prorektora Szulca – powiedziała spokojnie Bianka, a jej głos, pomimo rozlegających się dokoła przerażonych krzyków, dotarł do wszystkich zgromadzonych na placu. Jutro będzie żałowała, że wystraszyła niewinnych ludzi, ale nie teraz, teraz była skupiona na pomszczeniu wszystkich wiedźm, które kiedykolwiek zostały znieważone przez magów. Damor skinął lekko łbem, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. – Pan prorektor zaproponował ci miejsce na uczelni.
Szulc zesztywniały z przerażenia, nie zaprzeczył. Całkowicie pochłonęło go wpatrywanie się w rząd ostrych jak miecz zębów. Tkwili tak w zupełnej ciszy, zakłócanej jedynie szelestem liści, aż do chwili, gdy rozległ się tupot wielu nóg. Przybyła Szulcowa kawaleria.
– Czy ktoś mi wyjaśni, co tu, do licha, robi SMOK?! – Niewysoki, pomarszczony staruszek z wąsem godnym pozazdroszczenia zatrzymał się w bojowej pozie przy zrozpaczonym Szulcu.
– To nowy student tworzenia pieczęci, prawda, panie prorektorze? – zapytała przymilnie Bianka, a Szulc rzucił jej mordercze spojrzenie. Powoli otrząsał się z przerażenia, jego palce zaczęły skrzyć, gotowe rzucić zaklęcie.
– Szulc, wyjaśnij mi to w tej chwili! – rozkazał staruszek. Bianka zrozumiała, że skoro może się tak zwracać do prorektora, z pewnością jest jego szefem.
– Nie ma o czym mówić, panie rektorze – wycedził Szulc przez zaciśnięte zęby, zerkając nerwowo na gada wielkości domku jednorodzinnego. – Ta... panienka zasugerowała, że jej przyjaciel jest bardzo potężnym magiem bez wykształcenia, zapomniała wspomnieć, że chodzi o smoka. To dzika bestia, która powinna zostać odizolowana. Nie ma mowy o studiowaniu.
– Skandal! Jawna dyskryminacja! – obruszyła się Bianka. Łuska Damora odbiłaby każde zaklęcie, a ona sama uaktywniła pieczęć ochronną, wygrawerowaną na jej bransoletce (pod naciskiem Damora spędziła prawie rok, doskonaląc każdą linię i każdy kąt, była więc pewna, że sigil jej nie zawiedzie). Bawiła się zatem wyśmienicie, patrząc, jak dwóch potężnych magów poci się z nerwów. – Krasnoludy mogą studiować, elfy też – ba! – nawet wampiry! To czemu nie smoki?
Rektor obserwował smoka, nie zmieniając swojej pozy. Do chwili namysłu, wyjaśnił:
– Krasnoludy, elfy i wampiry są istotami magicznymi, ergo potrafią tkwiącą w nich magię przekierować na zewnątrz pod postacią zaklęć. Znają też ludzki język, nawet jeśli używają go niechętnie, co pozwala nam na komunikację. I przede wszystkim posiadają własny rozum, a także nie stanowią zagrożenia dla pozostałych studentów.
– Więc jeśli Damor udowodni, że nie jest bezrozumną istotą, potrafi czarować i zna ludzki język, będzie mógł zostać studentem, czyż nie? – zapytała z ciekawością wiedźma. Była zła i chciała postraszyć trochę magów, nawet przez myśl jej nie przeszło, że smok mógłby uczyć się magii na uniwersytecie.
A chciałbyś? – zapytała.
Czemu nie? – w jej umyśle rozbrzmiał głęboki głos.
– Nie widzę przeciwwskazań – odparł rektor po chwili namysłu, zmierzywszy smoka spojrzeniem. – Jeśli spełni wszystkie warunki.
– Cudownie! – wykrzyknęła Bianka, klaszcząc w dłonie. – Dam, pieczęć ochronna.
Smok podniósł wielką, pazurzastą łapę, a wszyscy w jego najbliższym otoczeniu roztropnie zrobili kilka kroków w tył.
– Tak się składa, że znalazłam Damora, kiedy był pisklątkiem – wyjaśniła Bianka, kiedy gad rzeźbił pazurem w ziemi. – Jego matka nigdy nie wróciła, więc wychowałam go razem z babcią. Wiem, że wszyscy uważają smoki za dzikie i głupie jak but zwierzęta, ale one są naprawdę bardzo inteligentne i mają niesamowitą pamięć. Dam bardzo szybko podchwycił język i pieczęci, których się przy nim uczyłam. Aha, gotowe.
Rektor i Szulc zachłysnęli się z wrażenia. Na ziemi znajdował się sigil z idealnie odwzorowanymi runami i kątami między nimi. Damor położył łapę pośrodku pieczęci i wszyscy poczuli znajome uderzenie magii, kiedy przeniknęło przez nich zaklęcie roztaczające barierę ochronną.
– Powinno wystarczyć – stwierdziła Bianka.
– Nie tak szybko, młoda damo. – Rektor przyjrzał się uważnie jej, smokowi, pieczęci i znowu smokowi. – Jeśli nie masz nic przeciwko, sam go przetestuję.
– Damor nie ma nic przeciwko. – Wzruszyła ramionami. – Prosi tylko o pieczęć, bo z wiadomych przyczyn tylko z nimi nie ma żadnego problemu.
– Prosi? – zapytał Szulc z powątpiewaniem.
– Zgadza się. Damor ma problemy z wymową naszego języka. Przekażę to, o czym myśli – wyjaśniła spokojnie Bianka, ignorując gorączkowe szepty otaczającego ich tłumu studentów. Strach zastąpiła naukowa ciekawość.
– Jesteście telepatycznie połączeni? – zapytał rektor z niedowierzaniem. – To niesamowite! Nie wywołało to u ciebie żadnych skutków ubocznych?
Bianka zmarszczyła czoło w geście zamyślenia i po chwili odparła:
– Czasem śnię o lataniu. I podobają mi się błyszczące rzeczy.
...I mam ochotę chwalić się uzębieniem przed ludźmi, których nie lubię, i łatwo wpadam w gniew – roztropnie zachowała to dla siebie.
Ludzie kryją w sobie bestie, bestią Bianki był piętnastotonowy smok
– Niesłychane! – wykrzyknął rektor. – Nic poza tym? Żadnej chęci mordu? Niszczenia? Podpalania?
– Przecież powiedziałam już, że Damor nie jest bezrozumnym zwierzęciem! Został wychowany przez ludzi i zachowuje się jak na porządnego człowieka przystało – odparła zniecierpliwiona. – Możemy wrócić do egzaminu?
– Oczywiście. Więc on rozumie wszystko, co się do niego mówi? Damorze, czy mógłbyś proszę narysować sigil Petrova? – Smok pokiwał łbem i zaczął rzeźbić kolejną pieczęć. – Niesamowite! – Rektor przeniósł wzrok na niepozornie wyglądającą dziewczynę. Blada cera, okrągła twarz i jasne włosy zebrane w kucyk, nic, co świadczyłoby o ogromnym potencjale. – A ty, młoda damo...
– Bianka – przerwała mu.
– ...Bianko, sama wykonałaś zaklęcie łączące wasze umysły?
– Razem z Damem, oczywiście.
– Oczywiście – powtórzył rektor w zamyśleniu.
Kilka chwil później Damor skończył rysowanie pieczęci, a rektor się zaśmiał.
– No cóż, wygląda na to, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko powitać waszą dwójkę w naszych skromnych progach – rzekł wesoło. – Już nie mogę się doczekać tego semestru, mam wrażenie, że będzie niezapomniany.
– Pan chyba żartuje, panie rektorze! – wykrzyknął Szulc. – Przecież...! Przecież on nawet nie zmieści się w klasie!
– Może być na zewnątrz i zaglądać przez okno – odparła rezolutnie Bianka, klepiąc Damora po ciepłym pysku. – Podejrzewam, że nie macie tu gdzieś niezamieszkanej jaskini? Och, no nic, coś wymyślimy.

10 komentarzy:

  1. Marysójką? Nienienie, niby dlaczego, przecież Bianka jest cudowna! To, że ma własnego smoka i jest dobra w czarach, jeszcze nie świadczy, że jest Marysójką! Wręcz przeciwnie, a zresztą bardzo ją polubiłam, jest zadziorna, ale nie odzywa się w chamski sposób, zapewne dobrze przez babcię wychowana, chociaż... Bardzo ciekawią mnie te wzmianki o skutkach ubocznych telepatycznego połączenia ze smokiem, oj, bardzo. I to, jak bardzo Bianka nakłamała rektorowi w tej sprawie. W ogóle to tematyka Twoich tekstów jest wprost genialna - z jednej strony magia, a z drugiej taka swojska, przyznam szczerze, że nie czytałam autorek, o których wspominałaś nad rozdziałem, i moje doświadczenie w tej dziedzinie jest raczej... żadne (no dobrze, w czymkolwiek związanym z fantasy jest, bo ogólnie tego nie czytuję), ale właśnie to połączenie u Ciebie, okraszone w dodatku poczuciem humoru, jest cudowne. Podsumowując: bardzo mi się podobało. I mam nadzieję, że będziesz kiedyś ten tekst kontynuować:) a póki co życzę dużo wolnego czasu i weny, i czekam na kolejny rozdział Chatki;) (nawet jeśli nie komentuję na bieżąco, za co przepraszam, to cały czas tu jestem, przysięgam!) A, i jeszcze przepraszam za ten strumień świadomości, za dużo się we mnie po lekturze kotłowało.

    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Bałam się, że ta zadziorność i zbytnia pewność siebie może zostać negatywnie odebrana. W takim razie nareszcie udało mi się wykreować postać, która nie byłaby zbyt nijaka albo marysujkowata :)
      Ja ostatnio coraz częściej sięgam po takie właśnie lekkie pozycje, zamiast pełnokrwistego fantasy. Jakoś przyjemniej się to czyta, nawet jeśli jest usiane schematami. Szczerze polecam Olgę Gromyko. Już sam fakt, że główna bohaterka nazywa się Wolha Redna, w skrócie W. Redna, daje mały przedsmak tego, co czeka na czytelnika :)
      Na razie chcę skończyć Chatkę, a później w zależności od mojego nastroju popisywać Atenorię i Wiedźmę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
      Bardzo się cieszę, że ci się podobało :)
      Nie ma za co przepraszać, naprawdę :)

      Usuń
  2. Chcieć Atenorię! Bardzo, bardzo chcieć!
    Bianka była sympatyczna i naprawdę zdeterminowana - pojawi się jeszcze? Ale i tak gwiazdą odcinka został Damor, który powalił magów na kolana. Chociaż trochę żałuję, że nie walczyli z nim - widok musiałby być naprawdę przeuroczy i jak pomyślę o tych odbijajacych się od jego łusek zaklęciach... taka akcja, taka akcja!
    Swoją drogą miałam niezłą uciechę z prorektora i rektora - przypomniały mi się coponiektóre żarty i jakiś skecz i od razu uznałam, że bardzo ładnie wpisują się w schemat :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomniałam o tym z myślą o Tobie, ale chyba i tak powinnam dać znać na tamtym blogu, że coś się ruszyło.
      Jeśli nic się nie zmieni, to po Chatce będę pisała równocześnie Atenorię i Wiedźmę, w zależności od humoru.
      Atakowanie smoka, który jest w miarę spokojny, nie jest najlepszym pomysłem. xD
      W sumie prorektor i rektor mieli być jedną osobą. Potem Szulc miał być tym dobrym. A jak już zaczęłam pisać, jakoś samo tak wyszło xD

      Usuń
    2. Dziękuję <3
      Wiedźmę? A co to właściwie jest? Bo chyba się nie chwaliłaś...
      Może i nie najlepszym, ale przecież rektora mi nie szkoda :P.

      Usuń
    3. No to właśnie ten powyższy tekst. "Wiedźma i smok", w skrócie "Wiedźma". Ten rozdział na pewno przejdzie dużo poprawek, ale to jak już będę miała więcej czasu, choć zaczynam myśleć, że to nie nastąpi... ><

      Usuń
  3. Hm, póki co ciężko coś powiedzieć na podstawie raczej krótkiego rozdziału, ale ja Bianki nie odebrałam specjalnie pozytywnie. Nie jako Mary Sue, tylko raczej jako niezbyt przyjemną w obejściu. Wydała się nie mniej zadzierać nosa, co Szulc (w inny sposób, ale arogancja pozostaje arogancją). Ale zobaczymy, przecież to dopiero początek, zresztą psychiczne połączenie ze smokiem - jak rozumiem, większość z nich to dość wredne i gwałtowne bestie - może wyjaśnić pewne skazy na charakterze.
    Zatem życzę ci więcej takich chwilowych inspiracji; skoro powstało pod wpływem Gromyko, to samych dobroci będę oczekiwać.
    Atenoria - jakiś rys, słowo odautorskie, co to konkretnie, warto wypatrywać? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamysł był taki, że Bianka całe życie mieszkała w małej wsi, w której nie było nawet lekarza, więc wszyscy mieszkańcy przychodzili po pomoc do niej i babci. Bianka jest przyzwyczajona do tego, że zawsze jej słuchano i liczono się z jej zdaniem. Nie licząc babci, Szulc jest pierwszą osobą, która ją w ten sposób potraktowała, więc u Bianki uaktywnił się taki mechanizm obronny. A fakt, że jest telepatycznie połączona ze smokiem wcale nie pomaga, bo Damor może być kulturalny i dość ludzki, ale pewnych instynktów nie da się pozbyć. W dalszych rozdziałach miała trochę złagodnieć.
      Gromyko nie dorównam, ale przynajmniej jest jakiś cel ;)
      Atenoria to moje poprzednie opowiadanie fantasy, które zawiesiłam, ale planuję do niego wrócić. W wielkim skrócie: dwa królestwa w stanie wojny, potomkowie bogów (tzw. Strażnicy) obu krain walczą ze sobą, używając boskich mocy (ogień, lód, ochrona...). Główna bohaterka nie przechodzi Próby Wody i zostaje napiętnowana, okazuje się jednak, że odegra w wojnie całkiem sporą rolę. Nie wiem, czy wszystko jest zrozumiałe ;)

      Usuń
    2. To sporo tłumaczy, ale nadal dziewczyny nie usprawiedliwia. Ale nie narzekam, przynajmniej to zawsze jakieś pole do przeprowadzenia przemiany postaci, taki pstryczek w nos może jej wyjść na dobre. :P
      Atenoria brzmi interesująco, zatem możesz zakładać, że drugą chętną czytelniczkę jakby co już masz. :)

      Usuń
    3. Aaach, wreszcie chwila spokoju...
      W następnych rozdziałach planowałam pokazać, jak Bianka zachowuje się np. w stosunku do babci, Damora, obcych i przyjaciół. No i szybko zrozumie, że rozumowanie Szulca wcale takie bezpodstawne nie było, bo o ile w pewnych dziedzinach wyprzedza rówieśników, w innych ma spore tyły.
      Bardzo mnie to cieszy. Pozostaje ją jeszcze napisać. :)

      Usuń

© Agata | WioskaSzablonówTechnologia blogger. metindemiralay malihu crazystylelove Google for flaticon