Obiecałam, że od czasu do czasu poinformuję Was o postępach mojej pracy, więc korzystając z naprawdę króciutkiej chwili przerwy od studiowania, daję znać, że 6 rozdział Chatki ma dwie strony i przez najbliższy czas się to nie zmieni. Chciałabym obiecać, że opublikuję go w lipcu, ale niestety cały lipiec spędzę, odbywając praktyki, więc obawiam się, że najwcześniej możecie się spodziewać rozdziału w okolicach połowy sierpnia. Podobnie sprawa ma się z aktywnością na blogach. Na razie jestem kaput.
Jeśli chodzi o nową wersję Atenorii, o której kiedyś tam wspominałam, ale nie chce mi się tworzyć nowego wpisu na blogu, to jest już mniej więcej w całości wymyślona, nawet podjęłam próby naskrobania początku, kiedy nie miałam nastroju pisać wesołej Chatki, ale utknęłam gdzieś na trzeciej stronie.
No i ostatnia sprawa, żeby nie zostawiać Was z niczym, to wrzucam 1 rozdział nowego opowiadania, który napisałam już jakiś czas temu pod wpływem chwilowego natchnienia. Historia zainspirowana książkami Olgi Gromyko i Aleksandry Rudej, bo niby czemu nie? Wiem, że główna bohaterka może się wydawać marysujką, ale to tylko w 1 rozdziale i dlatego, że jest on bardzo niepoprawiony.
Jeśli macie ochotę, przeczytajcie i dajcie znać, co o tym sądzicie.
Do usłyszenia, jak już odżyję! ;)
Rozdział
1
Wiedźma
i smok
Zapisy
na Uniwersytet Magów jak co roku cieszyły się ogromnym
zainteresowaniem. Przed wejściem do szarego, masywnego budynku
rozstawiono stanowiska wydziałów, z których dochodziły głośne
nawoływania i zachęty do zapisów na konkretne kierunki. Przyszli
uzdrowiciele prezentowali działanie eliksirów i zaklęć
leczniczych na dolegliwości, które sami wywołali u kolegów po
fachu, a śliczna młoda jasnowidząca wykrzykiwała natchnionym
tonem przepowiednie, których kluczowe informacje zagłuszały
zawodzenia znudzonej mantykory z Wydziału Magicznych Stworzeń.
–
Kiedy księżyc... MIAUUU... razy, a... MIAUUU... powstaną,
rozpocznie się... MIAUUU... Czy ktoś mógłby... MIAUUU... to
cholerne zwierzę?!
Najmniej
przejmowali się studenci Wydziału Stosunków Międzyrasowych,
którzy przebrawszy się za elfy, krasnoludy i trolle rozłożyli się
na trawie, tylko od czasu do czasu wciskając komuś ulotkę albo
wykrzykując bełkotliwe zdania w zupełnie niezrozumiałych
językach. W rzeczywistości wszyscy używali ludzkiego języka, a
bełkot miał dużo wspólnego z porozrzucanymi dokoła opróżnionymi
butelkami.
Największe
zainteresowanie wzbudzał jednak Wydział Magii Praktycznej – grupy
rozgorączkowanych kandydatów i ludzi niemagicznych tłoczyły się
wokół wydzielonej przestrzeni, na której prezentowano widowiskowe
pojedynki studentów, pełne błysków, huków i dymu o zapachu
palonej gumy. Tablica obok budki głosiła:
WYDZIAŁ MAGII PRAKTYCZNEJ PRZYJMUJE
ZAPISY NA KIERUNKI:
MAGIA ŻYWIOŁÓW
MAGIA BOJOWA
DEMONOLOGIA BOJOWA
NEKROMANCJA
A TAKŻE NOWOŚĆ:
ARTEFAKTY MAGICZNE!
Niewysoka dziewczyna, zdejmując ciepły
płaszcz z futrzanymi wykończeniami, rzuciła okiem na pojedynek,
pogłaskała mantykorę, która wesoło zamerdała ogonem i podeszła
do stanowiska Wydziału Magii Teoretycznej. Stół zawalony był
odręcznie rysowanymi schematami, obliczeniami i szczegółowymi
pieczęciami.
– Cześć! – przywitał ją
piegowaty chudzielec, przerywając rozmowę ze swoim kolegą. –
Chciałabyś zostać teoretykiem? To naprawdę świetna ścieżka
kariery! Możesz nauczyć się tutaj tworzenia zaklęć, sigili,
nowych eliksirów i, we współpracy z Wydziałem Praktyków,
artefaktów. Najważniejsze to przetrwać pierwszy rok, potem jest
już z górki, co nie, Mirek?
Stojący obok chłopak w nieco
przekrzywionych okularach pokiwał głową, z zainteresowaniem
przyglądając się ciepłemu płaszczowi. Bezchmurne niebo i
przyjemnie przygrzewające słońce w niczym nie przypominały typowo
jesiennej pluchy, zimowy płaszcz zdawał się być przesadą. Mirek
przegrzebał stertę papierów leżących na stole i podał jej trzy
arkusze.
– Możesz się wpisać na więcej
kierunków, ale za każdy dodatkowy musisz zapłacić pięć
srebrnych. Jesteś z południa, no nie?
– Mhm – wymruczała, nie odrywając
wzroku od wręczonych jej kartek. - A gdzie lista na sigile?
– Och, tam już nie ma miejsc. –
Chłopak podrapał się po głowie z zakłopotaniem. – No bo wiesz,
tam idą zazwyczaj wszyscy ci, co nie dostali się na Wydział Magii
Praktycznej. Możemy cię wpisać na listę rezerwową, jeśli
chcesz, tylko że ona też jest długa.
– Ale ja nie chcę niczego innego. –
Miała delikatny, miły dla ucha głos, ale sposób, w jaki
wypowiedziała proste zdanie, dawał jasno do zrozumienia, że była
kimś, kto przywykł do wydawania poleceń. – Jest może ktoś, z
kim mogłabym o tym porozmawiać?
Chudzielec nabazgrał szybko
prowizoryczną mapkę i wręczył jej, mówiąc:
– Tutaj znajdziesz prorektora, ale
naprawdę nie sądzę, żeby udało ci się coś zdziałać. Jeśli
zostawisz nam swój dyplom ukończenia liceum, będziemy mogli wpisać
cię na inny kierunek, zanim tam też zabraknie miejsc. A dyplom
odbierzesz, wracając.
– Nie mam, uczyłam się w domu.
– Oż w mordę, jesteś wiedźmą? –
wyrwało się chudzielcowi, za co zarobił kuksańca od Mirka.
Wiedźma na uniwersytecie magicznym była widokiem rzadszym niż
jednorożec w środowisku naturalnym.
– Nie szkodzi – odpowiedziała
odruchowo dziewczyna kojącym głosem, którego zazwyczaj używała w
stosunku do przestraszonych zwierząt. – Dla mnie to komplement,
nie obelga. Dzięki za mapkę.
Gabinet prorektora Szulca znajdował się
na pierwszym piętrze. Na przestronnym korytarzu nie było nikogo,
więc zapukała do drzwi i weszła do środka. Krótko ostrzyżony
mężczyzna w średnim wieku pochylał się właśnie nad jakimiś
dokumentami. Gdy usłyszał stukanie, podniósł głowę.
– Niech zgadnę, chcesz się dostać
na Wydział Magii Praktycznej, ale lista została już zamknięta –
stwierdził zirytowany i odłożył długopis. – Nekromancja? –
pokręciła głową –Szkoda, byłabyś dzisiaj już siódma.
– Nie – odparła spokojnie,
dyskretnie rozglądając się po ciasnym pomieszczeniu. Na całe
wyposażenie składało się zawalone dokumentami biurko, fotel i
krzesło dla gości. Brakowało jakichkolwiek osobistych akcentów:
zdjęć albo pamiątek. Na ścianie wisiał jedynie kalendarz i
dyplom ukończenia uniwersytetu. – Jestem z południa, mamy słabe
źródła energii, to i nieżywi zostają na cmentarzu. Ja w sprawie
tworzenia pieczęci.
– Bardzo mi przykro, ale mam związane
ręce, i tak przyjmujemy już za dużo kandydatów. Możesz się
zapisać na inny kierunek i spróbować przenieść po pierwszej
sesji, jeśli odpadną jacyś studenci, albo wrócić za rok,
najlepiej z samego rana.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Od
dziecka babka wpajała jej wszystko to, co sama wiedziała. Wiedźmy
nie uczyły się w szkolnych klasach, a w zaciszach własnych chat,
głównie z grymuarów swoich poprzedniczek. Nie posiadały więc
specjalistycznej wiedzy z jednej dziedziny tak jak magowie, potrafiły
za to uspokajać zwierzęta, kontaktować się z zaświatami,
odganiać złośliwe demony, korzystać z magii otoczenia i leczyć.
Przede wszystkim leczyć: ludzi, zwierzęta hodowlane, magiczne
stworzenia... Jej jednak wciąż było mało, szukała więc
dokładniejszych informacji na tematy już znane, a z czasem
odkrywała zupełnie nowe, niezgłębione przez wiedźmy dziedziny. I
tak dzień za dniem pochłaniała kolejne książki, na które
wydawała wszystkie zarobione wiedźmową pracą pieniądze. Warzenie
eliksirów, układanie zaklęć w nieznanych językach i, wreszcie,
tworzenie pieczęci – otwierało przed nią nowe możliwości,
nieograniczone, jak się zdawało.
Babka tylko kręciła głową. „Po co
ci to?” – narzekała. – „Strzeżysławiec to spokojne
miejsce, to, czego cię nauczyłam w zupełności wystarczy, te
wszystkie bzdury zostaw magom, oni lubią chodzić z głową w
chmurach, ty musisz twardo stąpać po ziemi”.
I właśnie teraz, kiedy babcia zgodziła
się, by poszła na studia, nie starczyło dla niej miejsc. Zacisnęła
zęby; nie chciała wracać z podkulonym ogonem.
– Naprawdę bardzo mi na tym zależy –
spróbowała jeszcze raz, odgarniając grzywkę za ucho.
– Jak wszystkim, którzy tu przychodzą
– odparł prorektor i pochylił się nad dokumentami. – Jeśli to
już wszystko...
Dziewczyna w zamyśleniu pokiwała
głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Szybko rozważyła swoje
opcje: wrócić do domu i zrezygnować z uniwersytetu czy wybrać
inny kierunek? Babcia nigdy nie zgodzi się, by spróbowała jeszcze
raz, musiałaby też wysłuchiwać tego, że magowie nie przyjęli
jej, bo jest wiedźmą... A tutaj będzie miała dostęp do
uczelnianej biblioteki; nawet jeśli nie będą jej uczyli tworzenia
pieczęci, nadrobi to w wolnym czasie. Dzień jak co dzień. Więc...
zaklęcia? Artefakty?
– A jak wygląda sprawa z egzaminem
wstępnym? – zapytała.
– Jesteś samoukiem? – W głosie
Szulca zabrzmiała nuta niezadowolenia.
Młodej wiedźmie zadrżała powieka.
Nie lubiła, kiedy ktoś sugerował, że nie jest wystarczająco
dobra, to poruszało w jej umyśle tę strunę, której nikt nie
chciał poruszyć, ale dowiadywał się o tym sekundę za późno.
– Po części. A po części uczyła
mnie babcia – odparła, tłumiąc ochotę wyszczerzenia na niego
zębów. Ludzie nie rozumieli tego gestu i, zamiast powoli się
wycofać, ratując skórę, robili coś głupiego: patrzyli z
politowaniem albo rzucali kąśliwą uwagę, żeby pokazać, że to
oni są górą, co tylko rozjuszało bestię, którą każdy ma w
sobie. Jedni ukrytą głęboko, inni – tuż pod skórą.
– Nie myślałaś, żeby spróbować
na jakimś mniejszym uniwersytecie? Tam jest mniej chętnych, no i
nie trzeba mieć większych... kwalifikacji – powiedział
ostrożnie.
Dziewczyna poczuła, jak bestia szarpie
łańcuchami. Brak miejsc to jedno, ale sugerowanie, że jest gorsza,
bo nie uczęszczała do liceum dla magów, które wcale nie
gwarantowało jakiejkolwiek wiedzy, było szczytem bezczelności. A
ona nie lubiła, gdy patrzono na nią z góry.
– Czy pan sugeruje, że jako wiedźma
nie poradziłabym sobie na uniwersytecie dla magów? – Zagotowała
się w niej krew, adrenalina uderzyła do głowy. Nawet nie
zauważyła, że zacisnęła pięści.
– Sugeruję, że nie bez powodu mamy
tutaj mało samouków – odparł spokojnie, acz dobitnie, nieświadom
wewnętrznej walki, jaką wywołał u rozmówczyni. – Uczycie się
wszystkiego po trochu i w efekcie nie macie odpowiedniej wiedzy. To
są studia, wymagamy tutaj podstaw wyniesionych z liceum. Podstaw,
których często samoukom brakuje.
Podstaw? Wakacje działają
skuteczniej niż eliksir zapomnienia! – przemknęło jej przez
myśl, bestia machnęła z rozbawieniem ogonem, oblizując wargi.
– Dlatego właśnie pytam o egzamin
wstępny. Jeśli go przejdę, nie będzie żadnego problemu, prawda?
– stwierdziła opryskliwie.
– Jak masz na imię? – westchnął
ciężko prorektor, splatając dłonie na biurku.
– Bianka – odparła, zadzierając
dumnie podbródek. – Mam na imię Bianka. I jestem lepszym magiem
od większości tych waszych studentów.
– Słuchaj, Bianka, rozumiem, że
czujesz się pokrzywdzona, ale ja naprawdę mam na uwadze twoje
dobro. Po co masz marnować swój czas? Spróbuj sił na mniejszym
uniwersytecie, gdzie mają mniejsze wymagania, a łatwiej będzie ci
nadrobić zaległości. Jesteś z południa, tak? Swetydwor ma niezły
program. Jeśli wyruszysz teraz, zdążysz zanim zamkną listy.
– Listy zamykają za dwa dni, a ja w
Swetydworze mogę być za sześć godzin i to z postojem na obiad –
prychnęła zirytowana. – Dziękuję bardzo za docenienie.
– To niemożliwe – uśmiechnął się
z politowaniem Szulc. – Chyba że pomógłby ci wysoce
wykwalifikowany mag.
– Żaden wykwalifikowany mag, tylko
mój przyjaciel – stwierdziła wyniośle.
Prorektor spojrzał na nią ze
zdziwieniem, prostując się w fotelu.
– Chcesz powiedzieć, że twój
przyjaciel, który nie jest magiem z przynajmniej dziesięcioletnim
stażem, potrafi cię przetransportować przez pół kraju w sześć
godzin? – powiedział spokojnie, z uwagą dobierając każde słowo,
a kiedy nie zaprzeczyła, dodał: – Jeśli jest tutaj, chciałbym
go poznać. Dla maga o takich zdolnościach na pewno zrobimy wyjątek.
– Ach tak? – Bianka ze złości aż
zazgrzytała zębami. Bestia zerwała łańcuch.
Miejsca były, ale tylko dla
uprzywilejowanych. Babcia miała rację – magowie zawsze będą
patrzyli z góry na wiedźmę ze wsi. Całe życie musiała to
znosić. „Mag? Wiedźma nie może być magiem!”, „Twoje miejsce
jest tutaj, w Strzeżysławcu”, „Uniwersytet dla magów? Kto
nakładł ci tych bzdur do głowy? Gdzie popełniłam błąd?”...
Szulc był odzwierciedleniem wszystkich przekonań babci, co do magów
– próżny egoista rozdzielający ludzi na lepszych i gorszych.
– W takim razie musielibyśmy wyjść
na zewnątrz. Damor nie lubi zamkniętych przestrzeni – wyjaśniła
Bianka, starając się, by jej głos zabrzmiał spokojnie, choć
wewnątrz była bliska wybuchu.
Szulc miał pecha zadrzeć z niewłaściwą
wiedźmą. Pora wypuścić bestię.
Na placu panował zgiełk. Mantykora
wciąż zagłuszała mroczne przepowiednie wróżbitki, a przyszli
uzdrowiciele zamienili się rolami, ku uciesze jednych i udręce
drugich. Praktycy zrobili przerwę w pojedynkowaniu, więc ludzie
rzucili się do innych stoisk w nadziei na coś widowiskowego. Bianka
przepychała się przez tłum bezimiennych ludzi, rozpychając
łokciami tych, co nie chcieli jej zejść z drogi. Nawet nie
zwracała uwagi na to, czy prorektor za nią idzie.
Gorsza! – prychnęła w myślach
Bianka, kipiąc z gniewu. – Gorsza!
Odepchnęła ostatnich maruderów
tarasujących jej przejście i wyszła na otwartą przestrzeń.
Uniwersytet, oprócz starego, sypiącego się budynku, miał
imponujący teren, na którym znajdowały się szklarnie, boksy dla
magicznych stworzeń, kuźnia do wytwarzania artefaktów i miejsca, w
których elementaliści mogli ćwiczyć panowanie nad czterema
żywiołami. Szła przed siebie, aż uznała, że tak daleko
wystarczy. Prorektor zatrzymał się tuż za nią.
– Dam! – zawołała w myślach
i natychmiast poczuła znajomą obecność. – Bądź tak
uprzejmy i odbierz mnie z terenu uczelni.
– Miałaś mnie zabrać do twojego
przyjaciela – powiedział tonem sugerującym, że z magami nie
należy zadzierać.
– Zgadza się – potwierdziła z
szerokim, fałszywym uśmiechem. – Za chwilkę tu będzie.
Stali
przez kilkanaście sekund w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Gdy
Szulc stracił cierpliwość, Bianka uśmiechnęła się jeszcze
szerzej. Ziemia zatrzęsła się, kiedy wylądował na niej
piętnastotonowy smok z łuską czarną jak noc. Stanął na tylnych
łapach, rozkładając szeroko skrzydła, które przesłoniły
bezchmurne niebo. Bestia przybyła.
Przez
ułamek sekundy zdawało się, że czas stanął w miejscu. Nikt się
nie poruszył, nikt nie wydał z siebie nawet najcichszego odgłosu.
Szulc zbladł tak bardzo, jakby sama Śmierć przyszła mu na
spotkanie. I nagle ludzie zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Rozległy się paniczne wrzaski i szlochy, niemagiczni rzucili się w
kierunku metalowej bramy. Zapomnieli, że została zaczarowana tak,
by zwijać pręty na kształt smoka i straszyć nieproszonych gości.
Niektórzy zawrócili, inni uciekli, jeszcze inni zemdleli. Ale
wszyscy wrzeszczeli.
–
Damorze, poznaj proszę prorektora Szulca – powiedziała spokojnie
Bianka, a jej głos, pomimo rozlegających się dokoła przerażonych
krzyków, dotarł do wszystkich zgromadzonych na placu. Jutro będzie
żałowała, że wystraszyła niewinnych ludzi, ale nie teraz, teraz
była skupiona na pomszczeniu wszystkich wiedźm, które kiedykolwiek
zostały znieważone przez magów. Damor skinął lekko łbem, nie
spuszczając wzroku z mężczyzny. – Pan prorektor zaproponował ci
miejsce na uczelni.
Szulc zesztywniały z przerażenia, nie
zaprzeczył. Całkowicie pochłonęło go wpatrywanie się w rząd
ostrych jak miecz zębów. Tkwili tak w zupełnej ciszy, zakłócanej
jedynie szelestem liści, aż do chwili, gdy rozległ się tupot
wielu nóg. Przybyła Szulcowa kawaleria.
– Czy ktoś mi wyjaśni, co tu, do
licha, robi SMOK?! – Niewysoki, pomarszczony staruszek z wąsem
godnym pozazdroszczenia zatrzymał się w bojowej pozie przy
zrozpaczonym Szulcu.
– To nowy student tworzenia pieczęci,
prawda, panie prorektorze? – zapytała przymilnie Bianka, a Szulc
rzucił jej mordercze spojrzenie. Powoli otrząsał się z
przerażenia, jego palce zaczęły skrzyć, gotowe rzucić zaklęcie.
– Szulc, wyjaśnij mi to w tej chwili!
– rozkazał staruszek. Bianka zrozumiała, że skoro może się tak
zwracać do prorektora, z pewnością jest jego szefem.
– Nie ma o czym mówić, panie
rektorze – wycedził Szulc przez zaciśnięte zęby, zerkając
nerwowo na gada wielkości domku jednorodzinnego. – Ta... panienka
zasugerowała, że jej przyjaciel jest bardzo potężnym magiem bez
wykształcenia, zapomniała wspomnieć, że chodzi o smoka. To dzika
bestia, która powinna zostać odizolowana. Nie ma mowy o
studiowaniu.
– Skandal! Jawna dyskryminacja! –
obruszyła się Bianka. Łuska Damora odbiłaby każde zaklęcie, a
ona sama uaktywniła pieczęć ochronną, wygrawerowaną na jej
bransoletce (pod naciskiem Damora spędziła prawie rok, doskonaląc
każdą linię i każdy kąt, była więc pewna, że sigil jej nie
zawiedzie). Bawiła się zatem wyśmienicie, patrząc, jak dwóch
potężnych magów poci się z nerwów. – Krasnoludy mogą
studiować, elfy też – ba! – nawet wampiry! To czemu nie smoki?
Rektor obserwował smoka, nie zmieniając
swojej pozy. Do chwili namysłu, wyjaśnił:
– Krasnoludy, elfy i wampiry są
istotami magicznymi, ergo potrafią tkwiącą w nich magię
przekierować na zewnątrz pod postacią zaklęć. Znają też ludzki
język, nawet jeśli używają go niechętnie, co pozwala nam na
komunikację. I przede wszystkim posiadają własny rozum, a także
nie stanowią zagrożenia dla pozostałych studentów.
– Więc jeśli Damor udowodni, że
nie jest bezrozumną istotą, potrafi czarować i zna ludzki język,
będzie mógł zostać studentem, czyż nie? – zapytała z
ciekawością wiedźma. Była zła i chciała postraszyć trochę
magów, nawet przez myśl jej nie przeszło, że smok mógłby uczyć
się magii na uniwersytecie.
– A chciałbyś? – zapytała.
– Czemu nie? – w jej
umyśle rozbrzmiał głęboki głos.
– Nie widzę przeciwwskazań –
odparł rektor po chwili namysłu, zmierzywszy smoka spojrzeniem. –
Jeśli spełni wszystkie warunki.
– Cudownie! – wykrzyknęła Bianka,
klaszcząc w dłonie. – Dam, pieczęć ochronna.
Smok podniósł wielką, pazurzastą
łapę, a wszyscy w jego najbliższym otoczeniu roztropnie zrobili
kilka kroków w tył.
– Tak się składa, że znalazłam
Damora, kiedy był pisklątkiem – wyjaśniła Bianka, kiedy gad
rzeźbił pazurem w ziemi. – Jego matka nigdy nie wróciła, więc
wychowałam go razem z babcią. Wiem, że wszyscy uważają smoki za
dzikie i głupie jak but zwierzęta, ale one są naprawdę bardzo
inteligentne i mają niesamowitą pamięć. Dam bardzo szybko
podchwycił język i pieczęci, których się przy nim uczyłam. Aha,
gotowe.
Rektor i Szulc zachłysnęli się z
wrażenia. Na ziemi znajdował się sigil z idealnie odwzorowanymi
runami i kątami między nimi. Damor położył łapę pośrodku
pieczęci i wszyscy poczuli znajome uderzenie magii, kiedy
przeniknęło przez nich zaklęcie roztaczające barierę ochronną.
– Powinno wystarczyć – stwierdziła
Bianka.
– Nie tak szybko, młoda damo. –
Rektor przyjrzał się uważnie jej, smokowi, pieczęci i znowu
smokowi. – Jeśli nie masz nic przeciwko, sam go przetestuję.
– Damor nie ma nic przeciwko. –
Wzruszyła ramionami. – Prosi tylko o pieczęć, bo z wiadomych
przyczyn tylko z nimi nie ma żadnego problemu.
– Prosi? – zapytał Szulc z
powątpiewaniem.
– Zgadza się. Damor ma problemy z
wymową naszego języka. Przekażę to, o czym myśli – wyjaśniła
spokojnie Bianka, ignorując gorączkowe szepty otaczającego ich
tłumu studentów. Strach zastąpiła naukowa ciekawość.
– Jesteście telepatycznie połączeni?
– zapytał rektor z niedowierzaniem. – To niesamowite! Nie
wywołało to u ciebie żadnych skutków ubocznych?
Bianka zmarszczyła czoło w geście
zamyślenia i po chwili odparła:
– Czasem śnię o lataniu. I podobają
mi się błyszczące rzeczy.
...I mam ochotę chwalić się
uzębieniem przed ludźmi, których nie lubię, i łatwo wpadam w
gniew – roztropnie zachowała to dla siebie.
Ludzie kryją w sobie bestie, bestią
Bianki był piętnastotonowy smok
– Niesłychane! – wykrzyknął
rektor. – Nic poza tym? Żadnej chęci mordu? Niszczenia?
Podpalania?
– Przecież powiedziałam już, że
Damor nie jest bezrozumnym zwierzęciem! Został wychowany przez
ludzi i zachowuje się jak na porządnego człowieka przystało –
odparła zniecierpliwiona. – Możemy wrócić do egzaminu?
– Oczywiście. Więc on rozumie
wszystko, co się do niego mówi? Damorze, czy mógłbyś proszę
narysować sigil Petrova? – Smok pokiwał łbem i zaczął rzeźbić
kolejną pieczęć. – Niesamowite! – Rektor przeniósł wzrok na
niepozornie wyglądającą dziewczynę. Blada cera, okrągła twarz i
jasne włosy zebrane w kucyk, nic, co świadczyłoby o ogromnym
potencjale. – A ty, młoda damo...
– Bianka – przerwała mu.
– ...Bianko, sama wykonałaś zaklęcie
łączące wasze umysły?
– Razem z Damem, oczywiście.
– Oczywiście – powtórzył rektor w
zamyśleniu.
Kilka
chwil później Damor skończył rysowanie pieczęci, a rektor się
zaśmiał.
–
No cóż, wygląda na to, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko
powitać waszą dwójkę w naszych skromnych progach – rzekł
wesoło. – Już nie mogę się doczekać tego semestru, mam
wrażenie, że będzie niezapomniany.
–
Pan chyba żartuje, panie rektorze! – wykrzyknął Szulc. –
Przecież...! Przecież on nawet nie zmieści się w klasie!
–
Może być na zewnątrz i zaglądać przez okno – odparła
rezolutnie Bianka, klepiąc Damora po ciepłym pysku. –
Podejrzewam, że nie macie tu gdzieś niezamieszkanej jaskini? Och,
no nic, coś wymyślimy.
Marysójką? Nienienie, niby dlaczego, przecież Bianka jest cudowna! To, że ma własnego smoka i jest dobra w czarach, jeszcze nie świadczy, że jest Marysójką! Wręcz przeciwnie, a zresztą bardzo ją polubiłam, jest zadziorna, ale nie odzywa się w chamski sposób, zapewne dobrze przez babcię wychowana, chociaż... Bardzo ciekawią mnie te wzmianki o skutkach ubocznych telepatycznego połączenia ze smokiem, oj, bardzo. I to, jak bardzo Bianka nakłamała rektorowi w tej sprawie. W ogóle to tematyka Twoich tekstów jest wprost genialna - z jednej strony magia, a z drugiej taka swojska, przyznam szczerze, że nie czytałam autorek, o których wspominałaś nad rozdziałem, i moje doświadczenie w tej dziedzinie jest raczej... żadne (no dobrze, w czymkolwiek związanym z fantasy jest, bo ogólnie tego nie czytuję), ale właśnie to połączenie u Ciebie, okraszone w dodatku poczuciem humoru, jest cudowne. Podsumowując: bardzo mi się podobało. I mam nadzieję, że będziesz kiedyś ten tekst kontynuować:) a póki co życzę dużo wolnego czasu i weny, i czekam na kolejny rozdział Chatki;) (nawet jeśli nie komentuję na bieżąco, za co przepraszam, to cały czas tu jestem, przysięgam!) A, i jeszcze przepraszam za ten strumień świadomości, za dużo się we mnie po lekturze kotłowało.
OdpowiedzUsuńCałuję!
Naprawdę? Bałam się, że ta zadziorność i zbytnia pewność siebie może zostać negatywnie odebrana. W takim razie nareszcie udało mi się wykreować postać, która nie byłaby zbyt nijaka albo marysujkowata :)
UsuńJa ostatnio coraz częściej sięgam po takie właśnie lekkie pozycje, zamiast pełnokrwistego fantasy. Jakoś przyjemniej się to czyta, nawet jeśli jest usiane schematami. Szczerze polecam Olgę Gromyko. Już sam fakt, że główna bohaterka nazywa się Wolha Redna, w skrócie W. Redna, daje mały przedsmak tego, co czeka na czytelnika :)
Na razie chcę skończyć Chatkę, a później w zależności od mojego nastroju popisywać Atenorię i Wiedźmę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Bardzo się cieszę, że ci się podobało :)
Nie ma za co przepraszać, naprawdę :)
Chcieć Atenorię! Bardzo, bardzo chcieć!
OdpowiedzUsuńBianka była sympatyczna i naprawdę zdeterminowana - pojawi się jeszcze? Ale i tak gwiazdą odcinka został Damor, który powalił magów na kolana. Chociaż trochę żałuję, że nie walczyli z nim - widok musiałby być naprawdę przeuroczy i jak pomyślę o tych odbijajacych się od jego łusek zaklęciach... taka akcja, taka akcja!
Swoją drogą miałam niezłą uciechę z prorektora i rektora - przypomniały mi się coponiektóre żarty i jakiś skecz i od razu uznałam, że bardzo ładnie wpisują się w schemat :D
Pozdrawiam.
Wspomniałam o tym z myślą o Tobie, ale chyba i tak powinnam dać znać na tamtym blogu, że coś się ruszyło.
UsuńJeśli nic się nie zmieni, to po Chatce będę pisała równocześnie Atenorię i Wiedźmę, w zależności od humoru.
Atakowanie smoka, który jest w miarę spokojny, nie jest najlepszym pomysłem. xD
W sumie prorektor i rektor mieli być jedną osobą. Potem Szulc miał być tym dobrym. A jak już zaczęłam pisać, jakoś samo tak wyszło xD
Dziękuję <3
UsuńWiedźmę? A co to właściwie jest? Bo chyba się nie chwaliłaś...
Może i nie najlepszym, ale przecież rektora mi nie szkoda :P.
No to właśnie ten powyższy tekst. "Wiedźma i smok", w skrócie "Wiedźma". Ten rozdział na pewno przejdzie dużo poprawek, ale to jak już będę miała więcej czasu, choć zaczynam myśleć, że to nie nastąpi... ><
UsuńHm, póki co ciężko coś powiedzieć na podstawie raczej krótkiego rozdziału, ale ja Bianki nie odebrałam specjalnie pozytywnie. Nie jako Mary Sue, tylko raczej jako niezbyt przyjemną w obejściu. Wydała się nie mniej zadzierać nosa, co Szulc (w inny sposób, ale arogancja pozostaje arogancją). Ale zobaczymy, przecież to dopiero początek, zresztą psychiczne połączenie ze smokiem - jak rozumiem, większość z nich to dość wredne i gwałtowne bestie - może wyjaśnić pewne skazy na charakterze.
OdpowiedzUsuńZatem życzę ci więcej takich chwilowych inspiracji; skoro powstało pod wpływem Gromyko, to samych dobroci będę oczekiwać.
Atenoria - jakiś rys, słowo odautorskie, co to konkretnie, warto wypatrywać? :D
Zamysł był taki, że Bianka całe życie mieszkała w małej wsi, w której nie było nawet lekarza, więc wszyscy mieszkańcy przychodzili po pomoc do niej i babci. Bianka jest przyzwyczajona do tego, że zawsze jej słuchano i liczono się z jej zdaniem. Nie licząc babci, Szulc jest pierwszą osobą, która ją w ten sposób potraktowała, więc u Bianki uaktywnił się taki mechanizm obronny. A fakt, że jest telepatycznie połączona ze smokiem wcale nie pomaga, bo Damor może być kulturalny i dość ludzki, ale pewnych instynktów nie da się pozbyć. W dalszych rozdziałach miała trochę złagodnieć.
UsuńGromyko nie dorównam, ale przynajmniej jest jakiś cel ;)
Atenoria to moje poprzednie opowiadanie fantasy, które zawiesiłam, ale planuję do niego wrócić. W wielkim skrócie: dwa królestwa w stanie wojny, potomkowie bogów (tzw. Strażnicy) obu krain walczą ze sobą, używając boskich mocy (ogień, lód, ochrona...). Główna bohaterka nie przechodzi Próby Wody i zostaje napiętnowana, okazuje się jednak, że odegra w wojnie całkiem sporą rolę. Nie wiem, czy wszystko jest zrozumiałe ;)
To sporo tłumaczy, ale nadal dziewczyny nie usprawiedliwia. Ale nie narzekam, przynajmniej to zawsze jakieś pole do przeprowadzenia przemiany postaci, taki pstryczek w nos może jej wyjść na dobre. :P
UsuńAtenoria brzmi interesująco, zatem możesz zakładać, że drugą chętną czytelniczkę jakby co już masz. :)
Aaach, wreszcie chwila spokoju...
UsuńW następnych rozdziałach planowałam pokazać, jak Bianka zachowuje się np. w stosunku do babci, Damora, obcych i przyjaciół. No i szybko zrozumie, że rozumowanie Szulca wcale takie bezpodstawne nie było, bo o ile w pewnych dziedzinach wyprzedza rówieśników, w innych ma spore tyły.
Bardzo mnie to cieszy. Pozostaje ją jeszcze napisać. :)